Strony

wtorek, 28 stycznia 2014

Jestem Lila

Jestem Lila i w sobotę skończyłam 16 miesięcy. Potrafię rozpykać sorter w minutę i zjeść puszkę kukurydzy w półtorej.
 
 
 

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Praca, a nie zabawa

Dziecięce zabawy są w dzisiejszych czasach traktowane dziwnie. Mówię tu o takich zwykłych zabawach kiedy dziecko bierze jakiś przedmiot i się nim bawi (są różne wersje:sam, z innym dzieckiem, z dorosłym). W przedszkolach, żłobkach dzieci się bawią. Tak zawsze było. Od jakiegoś czasy obserwuję nagonkę na te właśnie zabawy. Tak jakby dzieci traciły swój cenny czas. Powinny w tym czasie uczyć się chińskiego, tekłondo i robotyki. Mam zupełnie odmienne zdanie niż większość rodziców w dzisiejszych czasach. Chcę żeby moja córka mogła sobie biegać, skakać, brykać, układać z klocków, bujać lalę niż żeby uczyła się rożnych nowych rzeczy na tzw. "zajęciach dodatkowych". Pomysł usunięcia takich zajęć spodobał mi się bardzo. Sporo rodziców uważa jednak, że przedszkole musi mieć dłuuuuugą listę zajęć dodatkowych. A ja uważam zupełnie inaczej:niech dzieci mają święty spokój! Często jest tak, że właśnie w samym środku budowania mega statku kosmicznego dziecko jest właśnie zabierane na np.chiński. Myślę, że to wszystko o czym dziś pisze wynika z niewiedzy. Większość rodziców postrzega swobodną zabawę jako stratę czasu. A to właśnie wtedy dzieci najwięcej się uczą. Czynności wybierane przez dziecko trafiają właśnie w sam środek okresu sensytywnego (czyli takiego czasu, w którym organizm dziecka jest szczególnie wrażliwy na bodźce ważne dla rozwoju jakiejś funkcji). Właśnie wtedy najszybciej się tego uczy. Upraszczając, skoro dziecko układa wieże z klocków po raz enty to znaczy, że jego układ nerwowy właśnie się uczy tej funkcji. Inny przykład: Lila teraz non stop biega, skacze, wspina się (przyprawiając mnie niekiedy o zawał). Widzę dokładnie, że ćwiczy równowagę, układ proprioceptywny (układ odpowiedzialny za czucie ciała  w  przestrzeni), koordynację i wzmacnia napięcie mięśniowe. Takie jest jej zapotrzebowanie i to cały czas realizuje. Dlatego też taka właśnie zabawa w teorii M.Montessori nazywa się pracą. U nas w przedszkolu nie mówi się, że dziecko się bawi np. szorstkim alfabetem. Tylko, że pracuje. Uważam, że jest to o wiele lepsze sformułowanie. Na zabawki używa się sfomułowania "pomoce". Też genialne określenie, bo pomagają im się rozwijać. Po skończonej pracy własnej dzieci siadają w kręgu i opowiadają z czym pracowały. Nauczyciel traktuje ich pracę z ogromnym szacunkiem i wypytuje o szczegóły.
Dlatego pewnie i tu znajdą się osoby, które uważają, że taka zabawa to strata czasu. Lepiej żeby uczyło się angielskiego lub tańca. Wyścig szczurów zaczyna się już od urodzenia i skoro inne dzieci chodzą to moje też, bo przepadnie. A ja myślę, że właśnie zyska. Zyska bardzo dużo.
 
No właśnie, a z czym pracuje Lila w domu?
 
 
 
 
 
 
 
 

czwartek, 23 stycznia 2014

BibLILOteczka- Księga dźwięków

Zaczynamy nowy cykl, bo nasza bibLILOteczka zaczyna pękać w szwach. Przedstawiam pozycję, którą kupiłam jak Lila miała 9 miesięcy. Od tamtej pory jest non stop w użyciu. "Księga dźwięków" Soledad Bravi to nic innego jak encyklopedia onomatopei. Wiadomo nie od dziś, że dzieci zaczynają swoją przygodę z mówieniem od wyrażeń dźwiękonaśladowczych. Dlatego też tak szybko się zdecydowałam się na tę pozycję. Pierwsze "słowo" (oprócz "mama" i "tata") brzmiało mniej więcej tak: "ałałałał' w reakcji na pieska w tej właśnie książce. Później już poleciało ptactwo i inne  czworonożne. A co o samej książce? Świetnie wydana, piękne ilustracje i plus za humorystyczne podejście. Jedyny minus za grubość książki. Jest tak nieergonomiczna, że już po 2 tygodniach użytkowania nam się rozdarła. Nie pomogło klejenie i inne zabiegi. Jest obecnie w trzech tomach. Ale i tak ją uwielbiamy.
 



 
 
 

poniedziałek, 20 stycznia 2014

10 tekstów dorosłych, które działają mi na nerwy

Mam wrażenie, że świat się zatrzymał milion lat temu, kiedy do wychowania dziecka była potrzebna cała wioska. A przynajmniej mentalność społeczna nie zmieniła się od tamtej pory. Chodzi mi o "dobre rady" udzielane przez np. pana lat 50 w warzywniaku, panią z pieskiem w parku itepe itede.
Nie wiem dlaczego, ale prawie każdy czuje swój obywatelski obowiązek żeby coś tej biednej matce, która nic nie wie i nie potrafi, pomóc. Mało tego, czasami słyszę też jak dorosły zasoli do dziecka taki tekst, że mi ręce opadają. Nie mówię tu oczywiście o słowach niecenzuralnych, bo to już margines. Chodzi mi tu o frazy, których nie używam w stosunku do Lilki, bo twierdzę, że takie słowa wyrządzają wiele szkody. Żałuję bardzo, że nie wszyscy zdają sobie  z tego sprawy. Spiszę tu top of the top najgorszych tekstów.
1. Pan/ Pani Cię zabierze. Pisała o tym niedawno biedna Hafija, która została właśnie ową Panią. Matka postraszyła ją swoje dziecko. No absurd totalny. Nie wiem skąd się wziął ten głupi tekst, ale z tego co słyszę to ma się bardzo dobrze i dzieci się boją Pana i Pani w sklepie, bo może je wziąć pod pachę jak bułkę (chleba- regionalizm podlaski) i wyjść z sklepu z owym dziecięciem. Kiedyś jeszcze była czarna Wołga, oj brrr boję się do dziś. Buki też się bałam.
2. Nic się nie stało. Sytuacja typowa i do tego patowa. Biegnie, biegnie, biegnie i wielkie bum bez telemarku. Podchodzi rodzic, podnosi dziecko, tuli (no ok, normalne-pomyślicie) i mówi "Nic się nie stało przecież". Ten tekst doprowadza mnie do szału. Często jest też używany do zbycia dziecka, któremu coś się zepsuło i przychodzi zapłakane żeby mu nareperować. I znów ciach "Nic się nie stało". Oj stało! Jakby mi się zepsuło, coś bardzo ważnego to stała by się tragedyja nie z tej ziemi. Czemu, więc tak traktujemy problem dziecka? To nie jest sprawa błaha i nieważna, to coś na czym bardzo jej/jemu zależało.
3. Nie płacz
Kolejny tekst z życia wzięty. Bardzo częsty z resztą. Ja Lilce nie zabraniam płaczu. Niech płacze, przytulam, żałuję, głaszczę po głowie. Mówiąc "nie płacz" uczymy dziecko, że płacz to coś złego. A to są emocje. Dzieci tak jak dorośli mają różne. To czemu zabraniamy dziecku płakać? Bez sensu. Kiedyś w dedetefałen byłą wielka Pani psycholog, ze swoimi pacjentkami i ich mamą. Była przedstawiona cała historia, że dziewczynki często płaczą i mama sobie nie radzi. Pani psycholog wymyśliła świetne rozwiązanie. Namówiła mamę, żeby kupiła im Kury pluszowe i nauczyła je, że kiedy dziewczynki są smutne i płaczą to moją iść właśnie na te kury i tam sobie z własnym płaczem poradzić. No błagam. Płacz tylko wtedy przynosi ukojenie kiedy jest przeżywany z kimś. Ale nie z kimś kto ma dziobek i pazury. Takie "dobre rady" uczą dziecko, że płacz to coś złego i trzeba płakać w samotności. Okropne!
4.A ładnie zjada?
Tekst naszej pediatry. Z chęcią bym odpowiedziała: "Nie, brzydko je. Brokuły ma nawet z uszami, stół cały wymazany, no podłodze brokułowa papa".  Drugi podobny, czy ładnie śpi. No śpi bardzo ładnie. Wygląda jak anioł. Ale budzi się 6 razy w nocy, a może nawet 16 już sama nie pamiętam z wycieńczenia.
5. A grzeczna jest?
Dziwne to jest, że przymiotnik "grzeczna" w naszych głowach ma dwa kucyki, różową sukienusię, uśmiechniętą buzię i nigdy nie płacze. Odnosi talerzyk po jedzeniu, kłania się sąsiadom i stoi równiutko na apelu. Niestety w naszym społeczeństwie dziewczynki od małego naznaczone są tym stygmatem. Martwi mnie to bardzo, że takich zachowań się tylko wymaga od dziewczynek. Zabrania się złości, płaczu i innych emocji. Wolę, żeby Lila umiała wyrazić swoje zdanie (nawet jeśli byłby złe), wychylała się z tłumu i była sobą.
6. Nie biegaj bo się spocisz/upadniesz/pobrudzisz spodnie
To słyszę bardzo często. A najczęściej z ust nianiek/babci na placu zabaw. Czasami mi się wydaje, że idealne dziecko na placu zabaw siedzi na ławce i patrzy na inne dzieci i do tego je tłustego pączka (nie wiem co to za skojarzenie z tym pączkiem;). Przecież po to tu przyszło, nie?
7. No idź do dzieci...
Nagminnie to słyszę w różnych kulkolanadach i innych bawialniach. A może dziecko woli być z mamą? Tak jak w poprzednim punkcie, przecież przyszło się bawić z dziećmi.
8. No nie wstydź się
Łatwo powiedzieć...
9. Za babcię, za dziadka, za panią z warzywniaka lub drugi tekst: "Jak zjesz to dostaniesz...". Uczymy dziecko w ten sposób, że jedzenie to nic przyjemnego i trzeba to robić dla kogoś lub za coś.
10. Okłamywanie dzieci. Denerwuje mnie traktowanie dzieci jako istot niemyślących.
 
Mogłabym jeszcze pisać i pisać. Nikt nie jest idealny. Czasem mi się wyrwie jakieś słowo, ale zawsze robię rachunek sumienia i wiem, że więcej tak nie zrobię. To chyba najważniejsze.
 
 

środa, 15 stycznia 2014

ciąg dalszy hitów 2013 r.

Jest jedna rzecz, której o mnie nie wiecie. Jestem okropną kosmetykoholiczką. Uwielbiam kremy, mazidła, kolorówkę. Śledzę nowinki i dział KWC na wizażu. Mam kilka swoich ulubionych kosmetyków, których używam ciągle, ale lubię również nowości (czasami okazują się też niewypałem). Jako, że  wpis o hitach 2013 r. okazał się... hitem, postanowiłam spisać Wam  moją kosmetyczną listę 2013 roku.

1. Płyn micelarny Be Beauty z Biedronki
 
Do Biedronki chodzę po kabanosy i płyn micelarny. Obecnie kończę 3 butelkę i chyba nigdy nie zmienię go na nic innego. Używałam pięciu innych, ale żaden nie działa takich cudów i do tego nie pustoszy kieszeni (jak np.  sławna Bioderma).

2. Bronzer Nars Laguna
 
Podobno ma go w swoim kuferku każdy szanujący się makijażysta świata. Mało tego ten odcień pasuje do większości typów urody. Czego chcieć więcej?! No i jedynie z dostępnością jest średnio. Czasem pojawia się na alledrogo.

3. Olejowanie włosów
Piszę ogólnie, bo odkąd zmieniłam pielęgnację moje włosy w końcu odzyskały blask. Dokładnie rok temu (w Sylwestra) zafundowałam sobie wizytę u fryzjera. Będę ją pamiętała już zawsze. Fryzjerka spaliła mi włosy i zrobiła najokropniejszy kolor ever (świński blond). Długo szukałam dla siebie ratunku. W końcu trafiłam na blogi włosomaniaczek i tam wyczytałam świetne rady. Zmieniłam pielęgnację i moje włosy w końcu nie wyglądają jak u Wodeckiego. Jak teraz  pielęgnuje moje włosy? Raz w tygodniu nakładam na noc olej (na mokro), używam szamponów bez SLS, parabenów i ograniczam silikony, zabezpieczam końcówki jedwabiem (bez alko), po umyciu na głowę zakładam miękki t-shirt zamiast ręcznika, czeszę tylko Tangle Teezer, śpię z włosami spiętymi w koczek, co mycie zmieniam odżywkę i szampon, nie używam suszarki ani prostownicy. Po ponad pół roku takiej pielęgnacji mogę śmiało stwierdzić, że nigdy nie miałam takich ładnych włosów jak teraz:)

4. Szampon i odżywka cedrowa z Planety Organika


 
Te dwa cuda robią na moich włosach efet łał! Z natury ma włosy bardzo wysokoporowate (po umyciu, wyglądam jakby ktoś mnie poraził prądem, puch i siano). Ten duecik ujarzmia towarzystwo znakomicie. Włosy są gładkie i błyszczące. Kosztują niewiele-13 zł za butelkę, a działają cuda.

5. Tangle Teezer
 
Wspomniana wyżej magiczna szczota. Wygładza, rozczesuje moje kudły, a do tego nie ciągnie. Ujarzmiam nią Lili kołtuny po spaniu. Mam zamiar jej kupić wersję dla dzieci. Swoją dostałam od przyjaciółki z UK, ale można ją też kupić w PL. Uważajcie tylko na chińskie podróby na alledrogo ( nie mają numeru seryjnego w środku).

6. Płyn Facelle
 

Wiele razy przechodziłam obok niego w Rossmannie. Dopiero jak wyczytałam u Sroki, że to takie cudo, to dopiero zakupiłam. Używam do wytworzenia przyjemnej pianki w wannie, do mycia, jako płyn do mycia rąk. Ma świetny skład (nie zawiera wysuszającego mydła) i kosztuje 3 i pół złotego (Laktacyd może się schować). Wszyscy w mojej rodzinie go używają:)

7. Maska aloesowa Natur Vital
 
Kosztuje ok 21 zł w Drogerii Natura. Zazwyczaj używam jej po olejowaniu na noc na pół godziny na zwilżone lekko włosy. Zakładam worek foliowy, ręcznik i pół godzinki trzymam. Zmywam normalnie. Włosy jedwabiste ( tu można wstawić słowo na z...).

 

niedziela, 12 stycznia 2014

O bag, bag O

Padła prośba żeby fotki torby poczynić. Mnie dwa razy nie trzeba prosić. Fotki na tzw. spontanie. Pozy szafiarskie na 3 z minusem wybaczcie.





sobota, 11 stycznia 2014

Na początku było słowo



Na początku było hau. Niezależnie od przedstawiciela fauny o jakiego chodziło, było stanowcze hau. Cytując litanię klasyka w temacie zwierząt występujących w Polsce - żubr, bóbr,….., łoś, lis, wilk, kuna, koń, wydra, ryjówka, zając – wszystkie w ustach Lilki robiły hau. Tak człowiek buduje swój językowy świat – wpierw generalizacja.  Tu odrobinę zaburzyliśmy proces promując natrętnie świńskie chrrr chrrr. Hau bywało więc w zależności od humoru wymienne ze słodkim marszczonoskowym chrumkaniem.
Najłatwiej dziecku przyuważyć spółgłoski bilabialne, dwuwargowe – bo widzi jasno i wyraźnie gdzie powstają. Mama oraz bam pojawiły się więc jako jedne z pierwszych. Mając tyle tworzywa do dyspozycji Lilka od niechcenia stworzyła więc pełne zdanie hau bam. Ze zjadliwą premedytacją upuszczając misia na glebę gromko kwiliła  hau bam! hau bam! hau bam!
Na tata  trzeba było odrobinkę dłużej poczekać – dlatego że t jest zębowe, i czai się dyskretnie schowane za wargami. Co ciekawe nie wiedzieć czemu raczej od mianownika upodobała sobie wołacz. Skąd wie ta bestia że to jej tato tato tato jeszcze bardziej ściska za serce? Tu też można zaobserwować jak generalizując buduje również sobie pierwsze zasady deklinacji – bo obok prawidłowych tato i mamo – pojawiło się również babo, które w późniejszym terminie się wyprostuje przy aktualizacji deklinacyjnego oprogramowania. Dziadzi jest na razie na tyle trudne, że jeszcze ciężko się dosłuchać czy to mianownik czy wołacz który namiętnie próbuje artykułować. Z imionami na razie ciężko, o ile Ania jest jeszcze w miarę do wypowiedzenia to kuzyn Kajetan został dość drastycznie zredukowany to swojsko-japońsko brzmiącego Kago. Inny kuzyn która został zaszczycony indywidualnym desygnatem to Mima czyli jak już każdy się domyśla Mikołaj. Może to mieć jednak związek z intensywną grudniowo-świętowo-czerwono-biało-brodatą nagonką. Homonimy są już dopuszczalne na tym etapie – Mima to również Mała Mi z ryciny na obiadowej plastikowej porcelanie. Jete – to słowo jest ostatnim krzykiem mody. Oznacza huśtawkę, zjeżdżalnię oraz wszelkie inne ogrodowo-jordanowskie szykany. Oznacza krzesło, stołek, taboret oraz każde inne dowolne pokojowo-kuchenne cele na które nasza mała kukuczka namiętnie urządza mrożące krew w żyłach ojca wyprawy. Oznacza wreszcie partykułoprzysłówek klasyfikowany przez innych jako modulant sytuujący jeszcze. Jest koko. Kulinarno-fizjonomiczne koko. Oznaczać może narząd wzroku lub też smakowitą kukurydzę. Na nasze szczęście są one tak dalekie że dajemy radę z kontekstu dojść o którym koko aktualnie mowa. Apsik jest bardzo wygodne. Bardzo się to jednemu rodzicielowi (nie będę pokazywał palcem) spodobało kiedy po donośnym fartnięciu córcia z uśmiechem na twarzy zdefiniowała ten wybryk przeciw kulturze zawadiackim apsik! Innym wyzwaniem ostatniego tygodnia było dość często powtarzane dińo. No durni rodzice. Dopiero musiała córcia na filmiku pokazać dinozaura by zrozumieli. A przecież mówi wyraźnie.
Problemy się zaczynają ostatnio z filmikami. Jeszcze póki stanie wymownie machając brodą w kierunku telewizora żądając baja chrrr chrrr – to wiadomo że upomina byśmy przypadkiem nie zapomnieli o codziennej porcji świnki Peppy o 18.45. Kiedy łapie za komputer/tablet/smartfona podśpiewując łaaaaa to ogarniają starzy że ma być Kate Perry w piosence Roar, ale i-ooo i-ooo może być frustrujące – ojciec grzecznie odpala Old McDonald by często spotkać się ze stanowczym Nie! Nie! Nie!
Zwierzęta bowiem mocno się rozbudowały. Co prawda jesteśmy już w kolejnym etapie budowy języka i przejścia od generalizacji do specjalizacji – ale idzie ona czasem w ciekawych kierunkach. Takto np. gęsie  gę gę zostało zaadaptowane do użycia w przypadku wszystkiego co ma skrzydła. Gę gę robiło więc nie tylko ptactwo domowe, dzikie ale również kolorowo uskrzydlony motyl… I-ooo I-ooo wydają teraz wszystkie nieparzystokopytne czy to zebra, osioł, klacz ogier czy inny perszeron. Parzystopalczastym pobratymcom przyporządkowała muuu. Inne zwierzęta zwyczajów których znajomość jest niezbędna do przeżycia w naszej szerokości geograficznej – wąż robi ssssssssss, małpka robi i-i, tygrys vel lew łaaa. A wracając bliżej mysz szara polna pi-pi a traktor brrrrru.
Zwierzaki których odgłosów Lilcia nie potrafi zasymulować zostają wymieniane z imienia (bez nazwiska) – i tak są już w zestawie dostępne: kaka kaczka – kodil krokodyl – oraz kota. Nie kot, nie kotka tylko właśnie KOTA. (Ale czasem to też jest gramatycznie bo w końcu gdyby zapytać „kogo czego nie ma?” no to przecież właśnie poprawnie będzie kota). Jest również bi. To o pszczole. Tylko ciężko wyczuć czy to kategoria rzeczownik tylko po angielsku? Czy raczej nieudolna jeszcze próba onomatopei bzzzzzzz? A, no i jest jeszcze aba. Jak się ją pocałuje to jest niebezpieczeństwo iż zamieni się w księcia, staram się więc córcię przed tymi abami uchronić.
Spieszę się z tym wpisem bo ostatnie dni to prawdziwy wysyp – i za chwilę nie nadążę wszystkiego spamiętać. Rozumie już skubana naprawdę bardzo dużo, a to tak właśnie jest przy nauce języków – bierna baza leksykalna jest dużo zasobniejsza niż czynna. Za to proces obserwowania jak nowe słówka i reguły są aplikowane – to prawdziwa uczta którą zamierzam się rozkoszować. Neologizmy – już nie mogę się doczekać – pierwszą jaskółkę już podaję – wszystkie okrągłe przedmioty to bam – piłka, balon i inne okrągłe szpeje – po skonsumowaniu więc pierwszej w życiu mandarynki natychmiast poprosiła o kolejną smaczną bam bam am!
Najlepsze naturalnie zostawiam na koniec. Ostatni będą piersiami. Przekleństwa i wszelkie słowa tabu przecież jakoś zawsze najprędzej wchodzą do głowy! Pupa! Wiem że to gruby kaliber. Ale Lilcia też wie. Od kiedy to wypowiedziała i zobaczyła żywiołową reakcję rodziny – ciężko będzie naszą małą showmankę tego słowa oduczyć. Za to wyjątkowo dyskretna jest ze słowem cica… jak prosi mamę o cica to nie wiedzieć czemu zawsze robi to głęboko konspiracyjnym szeptem… choć w sumie to pewnie mądre… jeszcze by tato usłyszał...

środa, 8 stycznia 2014

Hity 2013 roku u Liliija

Już jesteśmy w domu i wracamy do blogowania. Dziś pokażę i opiszę Wam rzeczy dla ciała i ducha, które u nas rządziły w 2013 roku. Może o niektórych nie mieliście pojęcia? A inne kompletnie nie przypadły Wam do gustu? Kolejność przypadkowa.
 
1. Bidon Skip Hop Pszczółka
O ten to u nas w użyciu non stop. Nawet ja czasem z niego podpijam jak jesteśmy na mieście (odkręcam butelkę i walę z gwinta;). W maju wprowadziłam Lilce bidon. Wcześniej nosiłam ze sobą Doidy cup. Jednak bidon jest o wiele wygodniejszy. Zanim trafiłam na ideał miałam dwa inne: Tomme Tippee i Canpol. TT miał mało ergonomiczny dżinks, który przy piciu uwierał Lilkę w nos. A Canpol niemiłosiernie ciekł i zalewał wszystko w okolicy.
Skip Hop rządzi. Nie cieknie, jest ładny, ma drugą rurkę na zmianę, łatwo rozłożyć go na części pierwsze i umyć. Jednym słowem mercedes wśród bidonów.
 
2. Bugaboo Cameleon
Dłuższa opinia jest planowana w formie postu. A po krótce... Od marca używany jako spacerówka. Wózek cudo. Ma tylko jedną wadę. Nie składa się w całości (tylko w dwóch częściach). Mam kilka gadżetów do niego: uchwyt na kubek, mufkę na zimę Teutonia, budkę off-white i pokrowiec na siedzisko w tymże kolorze. Uwielbiam bboo całym sercem, co i tak nie powstrzymało mnie przed kupnem małej spaceróweczki;) Jakby kto pytał to mamy Nuna Pepp w kolorze Bisquit.
Tak się prezentuje teraz nasza flota:
 
 
                            Polej (') :(
 
3. Tula- nosidło ergonomiczne
Uzupełnienie naszej floty. Nie nosimy w nim bardzo często, ale w najbardziej trudnych sytuacjach ratuje życie. Polecam szczególnie na wyjazdy. Myślę, że wiosną już zrezygnujemy z wózka i na spacery będziemy brać tylko Tulę.
 
 
 
4. Katarek- aspirator do nosa
Będąc w ciąży jakby ktoś mi powiedział, że to najlepszy sprzęt do czyszczenia nosa. Wyśmiałam go prosto w twarz. Jak to odkurzaczem?!?! Do tak małego noska?! Never i wywyliłam kasę na Fridę. Przy pierwszym katarze wywaliłam też Fridę. Ania, mama Mili powiedziała mi, że nie ma się czego bać. Ten potworny Katarek wyrównuje ciśnienie i nie wysysa mózgu (moja podstawowa obawa). Teraz nie używam niczego innego. Ba, nawet żałuję, że nie mam bardziej dizajnerskiego odkurzacza, bo przy 2-tygodniowym katarze stał się meblem w naszym domu. Także polecam:)
                                                        http://www.katarek.pl/
 
5. Paputki Sweet baby
Odkryte dzięki Oldze. Mamy model Pocahontas. Prześwietne obuwie dla maluchów. Wcześniej miałam podobne Inch blue, ale niestety były o wiele gorsze i do tego dwa razy droższe. Lila śmiga w nich non stop, a ja cieszę oko. Już zacieramy łapki na następne 2 pary (jedne domowe i drugie do przedszkola).
                                  http://paputki-sweetbaby.otwarte24.pl/
 
6. Jacek Hugo- Bader "Biała gorączka"
Książka, której nie mogłam przestać czytać. Serio. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
 
7. Bron|Broen- Most nad Sundem
Duńsko-szwedzki serial kryminalny, który zmroził mnie i D. parokrotnie. Świetnie zrobiony, ogląda się znakomicie. Dzięki Ola za polecenie! Dodatkowo moje zaciekawienie wzbudza główna aktorka, która gra policjantkę z Zespołem Aspergera (dobra jest!).
 
8.Clarins, Doux Exfoliant Lotion de Clarté [Gentle Exfoliator Brightening Toner] (Łagodny peeling rozświetlający)
Kosmetyczne odkrycie roku. Po miesiącu używania mam cerę jak po kilku mikrodermabrazjach. Nawet zmniejszył zmarszczki mimiczne (skubany!).
 
9. Kocyk bambusowy Aden+Anais
Używaliśmy go całe lato i jesień prawie do wszystkiego. Przez to, że jest bambusowy to  jak jest gorąco to chłodzi o dwa stopnie, a jak jest zimno- ogrzewa. No intelignetny kawałek szmatki. Do tego przemiły w dotyku. Cały czas w pobliżu. Podczas upałów pełnił nawet funkcję budki.
 
10. O bag
Torba, która wzbudza sensacje. Szał! Na ulicy zaczepiały mnie dziewczyny żeby zapytać o firmę. Mam kolor skalisty i do tego uchwyty sznurkowe jasne i czarne. Mieści się do niej wszystko, co matka potrzebuje. Mało tego! Pasuje gabarytowo do kosza w Cameleonie, a w Nunie bez problemu da się ją zawiesić na ramie wózka. Stworzona dla mnie:)
A Wy jakie miałyście hity??? Lubię nowości dlatego zaproszę kilka osób do podania swoich ulubionych 10 rzeczy 2013 roku.
                                                    http://sobiejestesmy.blogspot.com/
 
 
 
 

piątek, 3 stycznia 2014

(Wy)jazdy świąteczne

 
Przedwczoraj powróciliśmy dopiero z naszych wojaży świąteczno-noworocznych. Uwielbiam święta. Jako, że mieszkamy daleko od rodziny te nasze wyjazdy są prawdziwą eskapadą. Łącznie z dopychaniem kolanem walizki i układaniem w bagażniku wszystkich bobogratów na styk. Jak już dojechaliśmy na południe szczęściu nie było końca. Lili z babcią i dziadkiem dogaduje się świetnie, a my mogliśmy się wybrać (sami!) na zakupy. Eh już nie pamiętam, że zakupy można zrobić w spokoju i bez nerwów (nawet w okresie przedświątecznym).
Tuż po świętach ruszyliśmy do naszych znajomych. Tam to dopiero się działo. Znajomi mają dwie córeczki w podobnym wieku. Dziewczynki dogadują się świetnie. Ze wzruszeniem przeglądam fotki z tego czasu. Na szczęście to jeszcze nie koniec tej wspaniałej atmosfery. Jutro ruszamy na wschód na drugie święta, a prezenty dostarczy Dziadek Mróz.