Na początku było hau. Niezależnie od przedstawiciela fauny o jakiego chodziło, było
stanowcze hau. Cytując litanię klasyka w temacie zwierząt
występujących w Polsce - żubr, bóbr,…..,
łoś, lis, wilk, kuna, koń, wydra, ryjówka, zając – wszystkie w ustach Lilki
robiły hau. Tak człowiek buduje swój
językowy świat – wpierw generalizacja. Tu odrobinę zaburzyliśmy proces promując
natrętnie świńskie chrrr chrrr. Hau bywało
więc w zależności od humoru wymienne ze słodkim marszczonoskowym chrumkaniem.
Najłatwiej dziecku przyuważyć spółgłoski
bilabialne, dwuwargowe – bo widzi jasno i wyraźnie gdzie powstają. Mama oraz bam pojawiły się więc jako jedne z pierwszych. Mając tyle tworzywa do
dyspozycji Lilka od niechcenia stworzyła więc pełne zdanie hau bam. Ze zjadliwą premedytacją upuszczając misia na glebę gromko
kwiliła hau bam! hau bam! hau bam!
Na tata trzeba było odrobinkę dłużej poczekać –
dlatego że t jest zębowe, i czai się
dyskretnie schowane za wargami. Co ciekawe nie wiedzieć czemu raczej od
mianownika upodobała sobie wołacz. Skąd wie ta bestia że to jej tato tato tato jeszcze bardziej ściska
za serce? Tu też można zaobserwować jak generalizując buduje również sobie pierwsze
zasady deklinacji – bo obok prawidłowych tato
i mamo – pojawiło się również babo, które w późniejszym terminie się
wyprostuje przy aktualizacji deklinacyjnego oprogramowania. Dziadzi jest na razie na tyle trudne, że
jeszcze ciężko się dosłuchać czy to mianownik czy wołacz który namiętnie
próbuje artykułować. Z imionami na razie ciężko, o ile Ania jest jeszcze w
miarę do wypowiedzenia to kuzyn Kajetan został dość drastycznie zredukowany to
swojsko-japońsko brzmiącego Kago. Inny
kuzyn która został zaszczycony indywidualnym desygnatem to Mima czyli jak już każdy się domyśla Mikołaj. Może to mieć jednak
związek z intensywną grudniowo-świętowo-czerwono-biało-brodatą nagonką. Homonimy
są już dopuszczalne na tym etapie – Mima to
również Mała Mi z ryciny na obiadowej plastikowej porcelanie. Jete – to słowo jest ostatnim krzykiem mody.
Oznacza huśtawkę, zjeżdżalnię oraz wszelkie inne ogrodowo-jordanowskie szykany.
Oznacza krzesło, stołek, taboret oraz każde inne dowolne pokojowo-kuchenne cele
na które nasza mała kukuczka namiętnie urządza mrożące krew w żyłach ojca
wyprawy. Oznacza wreszcie partykułoprzysłówek klasyfikowany przez innych jako
modulant sytuujący jeszcze. Jest koko. Kulinarno-fizjonomiczne koko. Oznaczać może narząd wzroku lub
też smakowitą kukurydzę. Na nasze szczęście są one tak dalekie że dajemy radę z
kontekstu dojść o którym koko aktualnie
mowa. Apsik jest bardzo wygodne.
Bardzo się to jednemu rodzicielowi (nie będę pokazywał palcem) spodobało kiedy
po donośnym fartnięciu córcia z uśmiechem na twarzy zdefiniowała ten wybryk przeciw
kulturze zawadiackim apsik! Innym
wyzwaniem ostatniego tygodnia było dość często powtarzane dińo. No durni rodzice. Dopiero musiała córcia na filmiku pokazać
dinozaura by zrozumieli. A przecież mówi wyraźnie.
Problemy się zaczynają ostatnio z filmikami.
Jeszcze póki stanie wymownie machając brodą w kierunku telewizora żądając baja chrrr chrrr – to wiadomo że upomina
byśmy przypadkiem nie zapomnieli o codziennej porcji świnki Peppy o 18.45.
Kiedy łapie za komputer/tablet/smartfona podśpiewując łaaaaa to ogarniają starzy że ma być Kate Perry w piosence Roar,
ale i-ooo i-ooo może być frustrujące –
ojciec grzecznie odpala Old McDonald by często spotkać się ze stanowczym Nie! Nie! Nie!
Zwierzęta bowiem mocno się rozbudowały. Co prawda
jesteśmy już w kolejnym etapie budowy języka i przejścia od generalizacji do
specjalizacji – ale idzie ona czasem w ciekawych kierunkach. Takto np. gęsie gę gę zostało
zaadaptowane do użycia w przypadku wszystkiego co ma skrzydła. Gę gę robiło więc nie tylko ptactwo
domowe, dzikie ale również kolorowo uskrzydlony motyl… I-ooo I-ooo wydają teraz wszystkie nieparzystokopytne czy to zebra,
osioł, klacz ogier czy inny perszeron. Parzystopalczastym pobratymcom
przyporządkowała muuu. Inne zwierzęta
zwyczajów których znajomość jest niezbędna do przeżycia w naszej szerokości
geograficznej – wąż robi ssssssssss,
małpka robi i-i, tygrys vel lew łaaa. A wracając bliżej mysz szara polna
pi-pi a traktor brrrrru.
Zwierzaki których odgłosów Lilcia nie potrafi
zasymulować zostają wymieniane z imienia (bez nazwiska) – i tak są już w
zestawie dostępne: kaka kaczka – kodil krokodyl – oraz kota. Nie kot, nie kotka tylko właśnie KOTA. (Ale czasem to też jest
gramatycznie bo w końcu gdyby zapytać „kogo czego nie ma?” no to przecież
właśnie poprawnie będzie kota). Jest również bi. To o pszczole. Tylko ciężko wyczuć czy to kategoria rzeczownik
tylko po angielsku? Czy raczej nieudolna jeszcze próba onomatopei bzzzzzzz? A,
no i jest jeszcze aba. Jak się ją
pocałuje to jest niebezpieczeństwo iż zamieni się w księcia, staram się więc
córcię przed tymi abami uchronić.
Spieszę się z tym wpisem bo ostatnie dni to
prawdziwy wysyp – i za chwilę nie nadążę wszystkiego spamiętać. Rozumie już
skubana naprawdę bardzo dużo, a to tak właśnie jest przy nauce języków – bierna
baza leksykalna jest dużo zasobniejsza niż czynna. Za to proces obserwowania
jak nowe słówka i reguły są aplikowane – to prawdziwa uczta którą zamierzam się
rozkoszować. Neologizmy – już nie mogę się doczekać – pierwszą jaskółkę już
podaję – wszystkie okrągłe przedmioty to bam
– piłka, balon i inne okrągłe szpeje – po skonsumowaniu więc pierwszej w
życiu mandarynki natychmiast poprosiła o kolejną smaczną bam bam am!
Najlepsze naturalnie zostawiam na koniec. Ostatni
będą piersiami. Przekleństwa i wszelkie słowa tabu przecież jakoś zawsze
najprędzej wchodzą do głowy! Pupa! Wiem
że to gruby kaliber. Ale Lilcia też wie. Od kiedy to wypowiedziała i zobaczyła
żywiołową reakcję rodziny – ciężko będzie naszą małą showmankę tego słowa oduczyć.
Za to wyjątkowo dyskretna jest ze słowem cica…
jak prosi mamę o cica to nie wiedzieć czemu zawsze robi to głęboko
konspiracyjnym szeptem… choć w sumie to pewnie mądre… jeszcze by tato usłyszał...
An ja Cię pytam, ile Ty kaw wypiłaś, że o 1.30 piszesz eseje na 5 str kancelaryjnych?!
OdpowiedzUsuńmagiczne są pierwsze słowa, te odrazu "słyszalne" i te rozumiane tylko przez rodziców :)
u nas to rozwija chyba nieksiążkowo, oprócz mama, tata, to szybko pojawił się dziaadzia, wyraźny, cieszący uszy dziadków (chwalił się nawet jeden, że w markecie, jak się od wózka oddalił to B, głośno z wyciągniętą ręką: "dziadzia!". Ze zwierząt Bru nazywa póki co tylko psy (krzycząco :łałała) i koty (miauuucząco: niania), kaczkę (kfakfa) i krowę (meme), reszta zwierząt nie ma głosu póki co;/ za to "nie ma" opanowane jest do perfekcji:))) zje i nie ma, wyrzuci, upuści, schowa i nie ma, skonczy sie baja i nie ma, uwielbiam jak on czegoś nie ma;D
a z nowości to ciocia (była u nas tak długo i często i jest na tyle ważna, że widocznie trza było ją w końcu nazwać;) to tak jak z dziadzią)
a z tych rozumianych przez nas rodziców, to uwielbiam najbardziej: MAMAMBU, czyli balon <3
buźka
Olga, to nie ja! To moje alter ego (przynajmniej tak mamy napisane na obrączkach) :) o 1.30 to ja w fazę REM juz dawno wchodzę.
UsuńMamambu- bossskie! Uwielbiam neologizmy dziecięce!
UsuńHe, he, no my to z mówieniem w porównaniu z Lilką to daleko w lesie jestesmy... Owszem, skala rozumienia jest bardzo duża, trzeba juz uwazac, co sie mówi, bo reakcja jest natychmiastowa ( znaczy, wtedy, gdy Zocha chce, bo jesli to wyłącznie decyzja rodziców, to nie ma bata, zaliczamy rzut na podłogę...).
OdpowiedzUsuńWypowiadanych słów mamy tak ok 8-9, czyli niewiele, reszta to wszystko jest "tete" ( od tubisiów, czy jak...?), za to nadrabiamy i ilością, i intonacją. To, jak kłoci sie z siostrą, to prawdziwa poezja ( tyle, że w jej języku:)
My jesteśmy jeszcze na etapie, że wszystkie zwierzątka robią hau :-)
OdpowiedzUsuńBardzo,bardzo interesujący i bardzo ciekawie i przystępnie napisany tekst! Podeślij do jakieś pro-dzieciowej gazety albo do DDtvn, niech Cię zapraszają jako specjalistę! jestem pod wrażeniem Twojej wiedzy i widać, że to nie tylko twój zawód ale i pasja.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, ciekawy dla mnie temat bo ja też od zawsze się zmagam z wadą wymowy i to nie tyle, że jakiś głosek nie potrafię wymówić, ale raczej chodzi mi o miernotę w wysławianiu(dlatego wolę pisać).. czasem jak rozmawiam z kimś obcym przez tel to się zaczynam jąkać i wiele ludzi nie potrafi mnie zrozumieć. Niestety, w dzieciństwie nie trafiłam na tak kompetentną osobę jak Ty, a szkoda, bo tak się składa, że to jakieś utrudnienie jest.
A co do Lili-to jest mistrzyni i tyle w temacie!
O nie, palę sie ze wstydu... To napisał moj osobisty, szanowny współmałżonek. Ja taki post miałam dopiero w planach:)
Usuńcóż za bogaty zasób słów! Jestem pod wrażeniem, serio! Tak gadania Lilki jak i Taty, który post zapodał popisowy( nie mylić z PISem) pewna byłam, że to Ty! Tata kolega po fachu? U nas z gadaniem też barwnie. Założyłam Mikołajowi dzienniczek zwany słownikiem polsko - mikołajskim za przykładem mojego dziadka, który mi kiedyś założył taki sam tylko polsko - hański, muszę koniecznie gdzieś go wyszukać! ;*
OdpowiedzUsuńMój Felix bedzie operował dwoma językami. Ja i moja mama mówimy do niego konsekwentnie tylko po polsku a tata po niemiecku. Całe otoczenie wkoło naturalnie tez po niemiecku. Felek mówi jeszcze mało. Pierwsze jego słowo to było szepczace "tata" dość szybko, gdzieś kolo7-8 miesiąca. Teraz mowi juz mama i papa ale nas tym nie rozpieszcza za czesto. Maz sie z nim czesto bawi i mu rytmicznie wymawia jakieś sylaby np. Bababa, papapa, mamama, tatata i na koniec rrrrrrrr:)))) i to rrrrrr mu świetnie wychodzi co mnie bardzo cieszy. Nie wiem tez czy to prawda ale słyszałam ze dzieci dwu języczne generalnie pózniej zaczynaja mowić.
OdpowiedzUsuńDa radę śpiewająco! Uważaj tylko żeby tak nie zgeneralizował że do wszystkich kobiet będzie mówił po polsku - bo uzna to za ich język - a do wszystkich mężczyzn po niemiecku:).
UsuńDaniel, zajebisty tekst ,super się czyta. Matka "logopedka" ojciec "redaktór" świetny z Was duet a w zasadzie trio!
OdpowiedzUsuńHehehe uwielbiam czytać i słuchać o pierwszych słowach dzieci. Zawsze mnie to bawi ;)
OdpowiedzUsuńMoja Lilka przez pół godziny w aucie powtarzała "kako, kako"...byliśmy pewni, że to ciastko, choć ciastko wypowiadała wcześniej "ciatko". Jak dotarliśmy do domu, Tato kupił ciastka, ale to chyba nie o to chodziło. Jako że L. nocowała dziś u Dziadków zadzwoniłam zapytać czy karmili Ją ciastkami haha :) Babcia twierdzi, że chodzi o kakao. Jednak gdy pytam czy chce kakao, to nie odpowiada tak/nie, nie macha też główką. Także zagadkę mamy dziś niezłą :)
Co za świetny tekst!!! Piszcie razem dalej, proszę! Poczułam, że odświeżam swoje zasoby lingwistyczne!
OdpowiedzUsuńCzytało się ciężko, te deklinacje i partykuły jakoś ciężko mi przeszły, ale jak sobie troszkę je omijałam to było extra :) Super Wasza Lilka mówi !!!
OdpowiedzUsuńFajnie. U nas (mamy 16msc) od jakiegoś czasu króluje zwrot " daj ci" a zwierzęta też są rownie smieszne:) Pierwsza za to była ba-ba przed 6msc, wiem ze wtedy to nie bylo jeszcze slowo jednak czekalam na "ma- ma" Nasza L rowniez deklinuje:) Kiedy mnie nie ma mowi dziadkom i pokazujac, ze w kuchni jest "mama" a do mnie się zwraca "mamo"albo "mima" a mistrzostwem jest piekne i wyrazne "bejbi" :)
OdpowiedzUsuń