Strony

środa, 16 lipca 2014

Czego potrzeba do szczęścia mojemu dziecku?

Sytuacja pierwsza

W ubiegłą sobotę lało cały dzień. Nie chcieliśmy siedzieć w domu, więc wyszukałam, że obok nas będzie teatrzyk. Jak przeczytałam tylko tytuł to byłam pewna, że Lila będzie przeszczęśliwa. Od tygodnia razem z tatą recytują na zmianę Tuwimowe abecadło. Lila cieszy się przy tym ogromnie! My oczywiście też, bo jakby nie było to pierwsze próby recytatorskie naszej córki. 
Kiedy zobaczyłam, że owe przedstawienie nosi dokładnie taki sam tytuł bez wahania zadzwoniłam i zarezerwowałam bilety. Sama byłam bardziej przejęta niż Lila. Przedstawienie się zaczęło, siedziałam jak na szpilkach... A moja córka, miała w nosie to wszystko. Właziła na mnie, prosiła żeby robić jej z nóg tunel. W końcu wyszłyśmy stamtąd. Lilka szczęśliwa, a ja rozczarowana, że jej się nie podobało.



Sytuacja druga

Wybraliśmy się do zoo, bo wydawało nam się, że Lilka uwielbia zwierzęta. Tak też jest, nazywa wszystkie jakie widzi w książeczkach. Prosi żeby jej mówić jaki dźwięk wydaje dane zwierzę. Chce żeby jej śpiewać "Dzik jest dziki" i "Tu stoją krokodyle". Wydawać by się mogło, że jak zobaczy cały ten zwierzyniec  na żywo to oszaleje ze szczęścia. Dokładnie słowo "wydawać" jest tutaj jak najbardziej na miejscu. Po wejściu do zoo interesowało ją tylko i wyłącznie wchodzenie i schodzenie ze schodków, wdrapywanie się na różne ławki i inne przeszkody oraz bieganie. Zwierzęta nie zrobiły na niej żadnego wrażenia, a nawet mogę śmiało stwierdzić, żę zwyczajnie ją to nie interesowało. Podczas gdy inne dzieci z wypiekami na twarzy obserwowały żyrafę Lilka chodziła sobie po przeszkodach.

Jaki jest wniosek z tych moich prób organizacji czasu mojego dziecka?
Moje dziecko do szczęścia potrzebuje nas- rodziców, bo zawsze prosi żeby być przy niej i podać "ękę".
Na drugim miejscu: ruchu na świeżym powietrzu.

Dziś do piaskownicy przywieziono stertę nowego piachu. Pan, który to wszystko wyłądował nie rozłożył piachu równomiernie. Na środku piaskownicy była wielka góra mokrego piasku. Wiecie co? Lilka wbiegała na tą górę i zbiegała 45 razy (liczyłam) wpadając na mnie. Nigdy jej nie widziałam bardziej szczęśliwej...







6 komentarzy:

  1. Lilka z tymi loczkami wygląda tak słodko, że normalnie schrupać by można. Nie wiem jak się powstrzymujesz ;)
    Dobrze napisane :) Ewa

    OdpowiedzUsuń
  2. to tak jak z zabawkami. Wszyscy myślą, że dziecku potrzebna jest góra zabawek w milionie kolorów, wydająca dźwięki, jeżdżąca, robiąca inne dziwne rzeczy... guzik. Mojemu dziecku wystarczą garnki, łyżki, odkurzacz i 3 auta i w sumie niezliczona ilość kółek z lego, ale to można mu wybaczyć :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja Ala coraz częściej powtarza widząc mnie wychodzącą choćby do kuchni " Ala nie chce być sama"Coś w tym jest:)
    Przepiękne zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej! Mam takie same doświadczenie wizyty w zoo jakiś czas temu... Łucja tak samo uwielbia zwierzęta, a w zoo bardziej interesowało ją pokonywanie rozmaitych przeszkód niż okazy fauny ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mój koment gdzieś zwiał;/ Wspominałam, że cudnie wyglądacie i że pierwsze foto w ramkę! U nas ze szczęściem bardzo podobnie;*

    OdpowiedzUsuń
  6. U nas trochę inaczej - już od dłuższego czasu hitem są psy i dzieci. Jeśli na dworzu Marcelina spotka jedno z nich, jest przeszczęśliwa, niczego Jej więcej nie potrzeba i my w zasadzie możemy sobie iść do domu ;-)) Foty boskie, a szczególnie ta pierwsza... ;-)

    OdpowiedzUsuń