Strony

sobota, 11 stycznia 2014

Na początku było słowo



Na początku było hau. Niezależnie od przedstawiciela fauny o jakiego chodziło, było stanowcze hau. Cytując litanię klasyka w temacie zwierząt występujących w Polsce - żubr, bóbr,….., łoś, lis, wilk, kuna, koń, wydra, ryjówka, zając – wszystkie w ustach Lilki robiły hau. Tak człowiek buduje swój językowy świat – wpierw generalizacja.  Tu odrobinę zaburzyliśmy proces promując natrętnie świńskie chrrr chrrr. Hau bywało więc w zależności od humoru wymienne ze słodkim marszczonoskowym chrumkaniem.
Najłatwiej dziecku przyuważyć spółgłoski bilabialne, dwuwargowe – bo widzi jasno i wyraźnie gdzie powstają. Mama oraz bam pojawiły się więc jako jedne z pierwszych. Mając tyle tworzywa do dyspozycji Lilka od niechcenia stworzyła więc pełne zdanie hau bam. Ze zjadliwą premedytacją upuszczając misia na glebę gromko kwiliła  hau bam! hau bam! hau bam!
Na tata  trzeba było odrobinkę dłużej poczekać – dlatego że t jest zębowe, i czai się dyskretnie schowane za wargami. Co ciekawe nie wiedzieć czemu raczej od mianownika upodobała sobie wołacz. Skąd wie ta bestia że to jej tato tato tato jeszcze bardziej ściska za serce? Tu też można zaobserwować jak generalizując buduje również sobie pierwsze zasady deklinacji – bo obok prawidłowych tato i mamo – pojawiło się również babo, które w późniejszym terminie się wyprostuje przy aktualizacji deklinacyjnego oprogramowania. Dziadzi jest na razie na tyle trudne, że jeszcze ciężko się dosłuchać czy to mianownik czy wołacz który namiętnie próbuje artykułować. Z imionami na razie ciężko, o ile Ania jest jeszcze w miarę do wypowiedzenia to kuzyn Kajetan został dość drastycznie zredukowany to swojsko-japońsko brzmiącego Kago. Inny kuzyn która został zaszczycony indywidualnym desygnatem to Mima czyli jak już każdy się domyśla Mikołaj. Może to mieć jednak związek z intensywną grudniowo-świętowo-czerwono-biało-brodatą nagonką. Homonimy są już dopuszczalne na tym etapie – Mima to również Mała Mi z ryciny na obiadowej plastikowej porcelanie. Jete – to słowo jest ostatnim krzykiem mody. Oznacza huśtawkę, zjeżdżalnię oraz wszelkie inne ogrodowo-jordanowskie szykany. Oznacza krzesło, stołek, taboret oraz każde inne dowolne pokojowo-kuchenne cele na które nasza mała kukuczka namiętnie urządza mrożące krew w żyłach ojca wyprawy. Oznacza wreszcie partykułoprzysłówek klasyfikowany przez innych jako modulant sytuujący jeszcze. Jest koko. Kulinarno-fizjonomiczne koko. Oznaczać może narząd wzroku lub też smakowitą kukurydzę. Na nasze szczęście są one tak dalekie że dajemy radę z kontekstu dojść o którym koko aktualnie mowa. Apsik jest bardzo wygodne. Bardzo się to jednemu rodzicielowi (nie będę pokazywał palcem) spodobało kiedy po donośnym fartnięciu córcia z uśmiechem na twarzy zdefiniowała ten wybryk przeciw kulturze zawadiackim apsik! Innym wyzwaniem ostatniego tygodnia było dość często powtarzane dińo. No durni rodzice. Dopiero musiała córcia na filmiku pokazać dinozaura by zrozumieli. A przecież mówi wyraźnie.
Problemy się zaczynają ostatnio z filmikami. Jeszcze póki stanie wymownie machając brodą w kierunku telewizora żądając baja chrrr chrrr – to wiadomo że upomina byśmy przypadkiem nie zapomnieli o codziennej porcji świnki Peppy o 18.45. Kiedy łapie za komputer/tablet/smartfona podśpiewując łaaaaa to ogarniają starzy że ma być Kate Perry w piosence Roar, ale i-ooo i-ooo może być frustrujące – ojciec grzecznie odpala Old McDonald by często spotkać się ze stanowczym Nie! Nie! Nie!
Zwierzęta bowiem mocno się rozbudowały. Co prawda jesteśmy już w kolejnym etapie budowy języka i przejścia od generalizacji do specjalizacji – ale idzie ona czasem w ciekawych kierunkach. Takto np. gęsie  gę gę zostało zaadaptowane do użycia w przypadku wszystkiego co ma skrzydła. Gę gę robiło więc nie tylko ptactwo domowe, dzikie ale również kolorowo uskrzydlony motyl… I-ooo I-ooo wydają teraz wszystkie nieparzystokopytne czy to zebra, osioł, klacz ogier czy inny perszeron. Parzystopalczastym pobratymcom przyporządkowała muuu. Inne zwierzęta zwyczajów których znajomość jest niezbędna do przeżycia w naszej szerokości geograficznej – wąż robi ssssssssss, małpka robi i-i, tygrys vel lew łaaa. A wracając bliżej mysz szara polna pi-pi a traktor brrrrru.
Zwierzaki których odgłosów Lilcia nie potrafi zasymulować zostają wymieniane z imienia (bez nazwiska) – i tak są już w zestawie dostępne: kaka kaczka – kodil krokodyl – oraz kota. Nie kot, nie kotka tylko właśnie KOTA. (Ale czasem to też jest gramatycznie bo w końcu gdyby zapytać „kogo czego nie ma?” no to przecież właśnie poprawnie będzie kota). Jest również bi. To o pszczole. Tylko ciężko wyczuć czy to kategoria rzeczownik tylko po angielsku? Czy raczej nieudolna jeszcze próba onomatopei bzzzzzzz? A, no i jest jeszcze aba. Jak się ją pocałuje to jest niebezpieczeństwo iż zamieni się w księcia, staram się więc córcię przed tymi abami uchronić.
Spieszę się z tym wpisem bo ostatnie dni to prawdziwy wysyp – i za chwilę nie nadążę wszystkiego spamiętać. Rozumie już skubana naprawdę bardzo dużo, a to tak właśnie jest przy nauce języków – bierna baza leksykalna jest dużo zasobniejsza niż czynna. Za to proces obserwowania jak nowe słówka i reguły są aplikowane – to prawdziwa uczta którą zamierzam się rozkoszować. Neologizmy – już nie mogę się doczekać – pierwszą jaskółkę już podaję – wszystkie okrągłe przedmioty to bam – piłka, balon i inne okrągłe szpeje – po skonsumowaniu więc pierwszej w życiu mandarynki natychmiast poprosiła o kolejną smaczną bam bam am!
Najlepsze naturalnie zostawiam na koniec. Ostatni będą piersiami. Przekleństwa i wszelkie słowa tabu przecież jakoś zawsze najprędzej wchodzą do głowy! Pupa! Wiem że to gruby kaliber. Ale Lilcia też wie. Od kiedy to wypowiedziała i zobaczyła żywiołową reakcję rodziny – ciężko będzie naszą małą showmankę tego słowa oduczyć. Za to wyjątkowo dyskretna jest ze słowem cica… jak prosi mamę o cica to nie wiedzieć czemu zawsze robi to głęboko konspiracyjnym szeptem… choć w sumie to pewnie mądre… jeszcze by tato usłyszał...

15 komentarzy:

  1. An ja Cię pytam, ile Ty kaw wypiłaś, że o 1.30 piszesz eseje na 5 str kancelaryjnych?!
    magiczne są pierwsze słowa, te odrazu "słyszalne" i te rozumiane tylko przez rodziców :)
    u nas to rozwija chyba nieksiążkowo, oprócz mama, tata, to szybko pojawił się dziaadzia, wyraźny, cieszący uszy dziadków (chwalił się nawet jeden, że w markecie, jak się od wózka oddalił to B, głośno z wyciągniętą ręką: "dziadzia!". Ze zwierząt Bru nazywa póki co tylko psy (krzycząco :łałała) i koty (miauuucząco: niania), kaczkę (kfakfa) i krowę (meme), reszta zwierząt nie ma głosu póki co;/ za to "nie ma" opanowane jest do perfekcji:))) zje i nie ma, wyrzuci, upuści, schowa i nie ma, skonczy sie baja i nie ma, uwielbiam jak on czegoś nie ma;D
    a z nowości to ciocia (była u nas tak długo i często i jest na tyle ważna, że widocznie trza było ją w końcu nazwać;) to tak jak z dziadzią)
    a z tych rozumianych przez nas rodziców, to uwielbiam najbardziej: MAMAMBU, czyli balon <3
    buźka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olga, to nie ja! To moje alter ego (przynajmniej tak mamy napisane na obrączkach) :) o 1.30 to ja w fazę REM juz dawno wchodzę.

      Usuń
    2. Mamambu- bossskie! Uwielbiam neologizmy dziecięce!

      Usuń
  2. He, he, no my to z mówieniem w porównaniu z Lilką to daleko w lesie jestesmy... Owszem, skala rozumienia jest bardzo duża, trzeba juz uwazac, co sie mówi, bo reakcja jest natychmiastowa ( znaczy, wtedy, gdy Zocha chce, bo jesli to wyłącznie decyzja rodziców, to nie ma bata, zaliczamy rzut na podłogę...).
    Wypowiadanych słów mamy tak ok 8-9, czyli niewiele, reszta to wszystko jest "tete" ( od tubisiów, czy jak...?), za to nadrabiamy i ilością, i intonacją. To, jak kłoci sie z siostrą, to prawdziwa poezja ( tyle, że w jej języku:)

    OdpowiedzUsuń
  3. My jesteśmy jeszcze na etapie, że wszystkie zwierzątka robią hau :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo,bardzo interesujący i bardzo ciekawie i przystępnie napisany tekst! Podeślij do jakieś pro-dzieciowej gazety albo do DDtvn, niech Cię zapraszają jako specjalistę! jestem pod wrażeniem Twojej wiedzy i widać, że to nie tylko twój zawód ale i pasja.
    Swoją drogą, ciekawy dla mnie temat bo ja też od zawsze się zmagam z wadą wymowy i to nie tyle, że jakiś głosek nie potrafię wymówić, ale raczej chodzi mi o miernotę w wysławianiu(dlatego wolę pisać).. czasem jak rozmawiam z kimś obcym przez tel to się zaczynam jąkać i wiele ludzi nie potrafi mnie zrozumieć. Niestety, w dzieciństwie nie trafiłam na tak kompetentną osobę jak Ty, a szkoda, bo tak się składa, że to jakieś utrudnienie jest.
    A co do Lili-to jest mistrzyni i tyle w temacie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O nie, palę sie ze wstydu... To napisał moj osobisty, szanowny współmałżonek. Ja taki post miałam dopiero w planach:)

      Usuń
  5. cóż za bogaty zasób słów! Jestem pod wrażeniem, serio! Tak gadania Lilki jak i Taty, który post zapodał popisowy( nie mylić z PISem) pewna byłam, że to Ty! Tata kolega po fachu? U nas z gadaniem też barwnie. Założyłam Mikołajowi dzienniczek zwany słownikiem polsko - mikołajskim za przykładem mojego dziadka, który mi kiedyś założył taki sam tylko polsko - hański, muszę koniecznie gdzieś go wyszukać! ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Mój Felix bedzie operował dwoma językami. Ja i moja mama mówimy do niego konsekwentnie tylko po polsku a tata po niemiecku. Całe otoczenie wkoło naturalnie tez po niemiecku. Felek mówi jeszcze mało. Pierwsze jego słowo to było szepczace "tata" dość szybko, gdzieś kolo7-8 miesiąca. Teraz mowi juz mama i papa ale nas tym nie rozpieszcza za czesto. Maz sie z nim czesto bawi i mu rytmicznie wymawia jakieś sylaby np. Bababa, papapa, mamama, tatata i na koniec rrrrrrrr:)))) i to rrrrrr mu świetnie wychodzi co mnie bardzo cieszy. Nie wiem tez czy to prawda ale słyszałam ze dzieci dwu języczne generalnie pózniej zaczynaja mowić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Da radę śpiewająco! Uważaj tylko żeby tak nie zgeneralizował że do wszystkich kobiet będzie mówił po polsku - bo uzna to za ich język - a do wszystkich mężczyzn po niemiecku:).

      Usuń
  7. Daniel, zajebisty tekst ,super się czyta. Matka "logopedka" ojciec "redaktór" świetny z Was duet a w zasadzie trio!

    OdpowiedzUsuń
  8. Hehehe uwielbiam czytać i słuchać o pierwszych słowach dzieci. Zawsze mnie to bawi ;)
    Moja Lilka przez pół godziny w aucie powtarzała "kako, kako"...byliśmy pewni, że to ciastko, choć ciastko wypowiadała wcześniej "ciatko". Jak dotarliśmy do domu, Tato kupił ciastka, ale to chyba nie o to chodziło. Jako że L. nocowała dziś u Dziadków zadzwoniłam zapytać czy karmili Ją ciastkami haha :) Babcia twierdzi, że chodzi o kakao. Jednak gdy pytam czy chce kakao, to nie odpowiada tak/nie, nie macha też główką. Także zagadkę mamy dziś niezłą :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Co za świetny tekst!!! Piszcie razem dalej, proszę! Poczułam, że odświeżam swoje zasoby lingwistyczne!

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytało się ciężko, te deklinacje i partykuły jakoś ciężko mi przeszły, ale jak sobie troszkę je omijałam to było extra :) Super Wasza Lilka mówi !!!

    OdpowiedzUsuń
  11. Fajnie. U nas (mamy 16msc) od jakiegoś czasu króluje zwrot " daj ci" a zwierzęta też są rownie smieszne:) Pierwsza za to była ba-ba przed 6msc, wiem ze wtedy to nie bylo jeszcze slowo jednak czekalam na "ma- ma" Nasza L rowniez deklinuje:) Kiedy mnie nie ma mowi dziadkom i pokazujac, ze w kuchni jest "mama" a do mnie się zwraca "mamo"albo "mima" a mistrzostwem jest piekne i wyrazne "bejbi" :)

    OdpowiedzUsuń